Las, łąki i niewybuchy
W latach 30. XX wieku na ziemiach sąsiadujących od południowej strony z Wężewem, księżna Czartoryska, zarządziła posadzenie lasu. Teren był podmokły. Sadzono głównie olszynę i jesiony, a na wzniesieniach terenu sosny, brzezinę i dęby. W lesie było kilka stawów. Przepływał również ciek wodny. Zbierał on na nadmiar wód z pól wężewskich i z lasu i odprowadzał je do rzeki Węgierki. Z lasem sąsiadowały pola i łąki, które miejscowi nazywali “Sucią”. Jeszcze w latach 70-tych był to obszar, który w okresie zimowo-wiosennym regularnie ulegał zalaniu. Jako dzieci jeździliśmy tam zimą na łyżwach i sankach, wiosną pływaliśmy na zrobionych własnoręcznie tratwach. Jak pamiętam, wody przeważnie było na około pół metra głębokości. Niejednokrotnie ktoś z nas zaliczał kąpiel w zimnej wodzie, przy akompaniamencie śmiechu towarzyszy. Mniej zabawne było, gdy wracaliśmy do domu, przemoczeni i zziębnięci. Rodzice jakoś nie podzielali naszej wesołości.
Z wspomnianym lasem wiąże się pewna historia, którą chciałbym przytoczyć, a która rozegrała się w czasach wojny. Jesienią 1944 roku, gdy front stał na Wiśle i Narwi, nasze tereny stały się jego bezpośrednim zapleczem. Niemcy zorganizowali w lesie magazyny amunicyjne. Od strony wsi, obecnie na wysokości posesji o numerze 59, wybudowali wybrukowaną drogę, przeznaczoną do transportu kołowego. Od strony Krasnego doprowadzono do lasu kolejkę wąskotorową z bocznicą kolejową do rozładunku. Wąskotorówka miała połączenie z Makowem Mazowieckim, Przasnyszem, Mławą i Ciechanowem. Musiały być w lesie jakieś tymczasowe zabudowania, prawdopodobnie drewniane. Wartowników, którzy pilnowali tych magazynów, zakwaterowano w domach w Wężewie. U moich dziadków w dwuizbowym drewnianym domu, mieszkało ich w jednym pokoju trzech. Dziadkowie z pięciorgiem dzieci i babcią “gnieździli” się w drugiej izbie. W styczniu 1945 roku ruszyła nawała sowiecka, wśród naszych niemieckich „gości” zapanowała nerwowość, a wkrótce i panika. Mimo tego, zaczęli wysadzać w pośpiechu pozostawione w leśnym magazynie zapasy amunicyjne. Starsi ludzie opowiadali jak nad Wężewem “gwizdały” odłamki. Młodszy brat mojego ojca, który miał wtedy niecały rok, spał w domu w kołysce. Odłamki wpadły przez okno i utkwiły w obrazie Matki Boskiej, który wisiał na ścianie nad nim. Przerażona babcia wbiegając do mieszkania, z niedowierzaniem patrzyła na małego Jerzego, który nawet się nie przebudził. Obraz Matki Boskiej znajduje się w rodzinie po dziś dzień. 17 stycznia do Wężewa wkroczyli Rosjanie. Oni również, po jakimś czasie, zaczęli oczyszczać las z resztek amunicji. Zbierali niewypały w jedno miejsce i wysadzali. Ludzie długo pamiętali potężne detonacje, a leje po nich są widoczne do dnia dzisiejszego. Saperzy swoją pracę wykonali jednak mało dokładnie, gdyż na pociski natrafiano jeszcze długo po wojnie. Chłopcy z całej okolicy również wykazywali niebezpieczne zainteresowanie niewybuchami, w swoim żargonie zwali to chodzeniem „na proch”.
Z tego typu poszukiwaniami wiąże się smutna historia czterech rodzin. Kilkunastoletni chłopcy ze wsi, po lekcjach w szkole, wypasali krowy na przyległych do lasu łąkach. Między innymi robili to starsi bracia mojej przyszłej mamy, Janusz i Stanisław Pikus. Bywał tam również mój przyszły ojciec Kazimierz, który się z nimi kolegował. Tego feralnego dnia 16 maja 1952 roku był tam z nich tylko Stanisław. Oprócz niego było czterech innych chłopców, byli to: Baprawski Mieczysław, Grzeszczak Krzysztof, Miłoszewski Sławomir i nieznany mi z imienia Szmyt z pobliskiego Kozina. Młodzieńcy znaleźli sporych rozmiarów pocisk. Wpadli na pomysł, że rozpalą ognisko i wrzucą go do niego. Przechodząc z planów do czynu, przestraszyli się i zaczęli uciekać w stronę pobliskiego rowu, aby schować się. Niestety, w momencie wybuchu pocisku zdążył schronić się tylko Mietek. Czterech pozostałych zginęło. Po tej tragedii dłuższy czas omijano las z daleka. Ludzka pamięć jest jednak krótka i następne pokolenie chłopaków zaczęło przejawiać identyczne zainteresowanie niewybuchami. Pod koniec lat 70., mój młodszy kolega znalazł w lesie granat. Postanowił zanieść go do szkoły, aby pochwalić się nim przed kolegami. Idąc śladem trasy kolejki wąskotorowej w Krasnem, przy lesie, w odległości około 200 m do szkoły, upuścił granat. Nastąpił wybuch. Chłopak przeżył, ale został nafaszerowany odłamkami, jak nie przymierzając placek rodzynkami. Mimo operacji, wiele odłamków zostało w jego ciele. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby granat zaniósł na teren szkoły. Pamiętam, jaką panikę incydent wywołał wśród dorosłych. Zakaz wchodzenia do lasu, saperzy szukający niewybuchów. Co ciekawe, w efekcie prac „rozbrojeniowych” znaleziono pocisk w rowie odwadniającym, niemal w samym centrum Wężewa. Dobrze, że następne pokolenia młodych chłopców, przestały się interesować takimi wątpliwymi „atrakcjami” naszego lasu. Jestem przekonany, że takich “niespodzianek” czeka tam jeszcze całkiem sporo. W ostatnich latach Lasy Państwowe zaczęły wyrąb obszarów, na których znajdowały się magazyny z amunicją. W puste miejsca sadzony jest młody las.
Co się działo z łąkami ? to jeszcze starsza historia .
W 1864r., po powstaniu styczniowym, ukazem carskim wieś została skomasowana, a gospodarstwa scalone. Każdy gospodarz dostał po łanie ziemi (ok 25h). Wydzielone zostały wspólnotowe działki, od południowej strony lasu, zwane Sucią i pod Helenowem zwane Kaczeńcem. Łąki zostały podzielone między gospodarzy dopiero po ostatniej wojnie. Dość szybko właściciele zaczęli dzielić swoje obszerne nadziały ziemi, także do dziś nie zachował się żadne w pierwotnym rozmiarze. Zdarzają się za to działki o szerokości 6m i długości 1km. Sytuacja ta powoli się odwraca. Ziemi uprawa jest scalana, niestety przy dużym udziale rolników pochodzący z innych miejscowości, nie związanych z Wężewem urodzeniem lub więzami krwi.
Autor: Bogdan Zarodkiewicz