Otwieramy cykl  artykułów pt: „Biografie nam bliskie”. W odcinku pierwszym  przepiękna biografia Mariana Ostrowskiego wieloletniego druha OSP w Wężewie. Członka komisji rewizyjnej  i gospodarza remizy . „Złota Rączka” tak go nazywano  ze względu na jego zamiłowanie i znajomości techniczne. -„Złote Serce” – dla straży i ojczyzny.

Zapraszamy

Nazywam się Bogdan Zarodkiewicz i chciałabym opowiedzieć historię życia mojego teścia – Mariana Ostrowskiego.

Urodził się on 28.02.1923 r. w Krasnosielcu Leśnym. Jego ojciec Marceli pochodził z Bogatego, a matka Władysława (z Langowskich) z Krasnosielca. Ojca stracił wkrótce po narodzinach, w tragicznych okolicznościach. Marceli wybrał się do swoich rodziców do Bogatego, aby oznajmić o narodzinach swego pierworodnego syna. Otrzymał od nich większą sumę pieniędzy. W drodze powrotnej, a wracał pieszo, wstąpił do sklepu w Podosiu, a fakt posiadania znacznej gotówki musiał zostać dostrzeżony przez osoby postronne. W dalszej drodze, przez tereny zalesione, został napadnięty, obrabowany i zastrzelony. Sprawcy nigdy nie wykryto, chociaż miejscowi mieli swoje podejrzenia. W efekcie tej tragedii, mały Marian został półsierotą, co wymusiło na jego matce kolejne, dość rychłe  zamążpójście. Z drugiego małżeństwa na świat przyszły wkrótce następne dzieci, a na niewielkiej gospodarce, na piaszczystej glebie, zrobiło się tłoczno i biednie. Postanowiono że Mariana na wychowanie weźmie bezdzietne stryjostwo – Ignacy i Klementyna Ostrowscy. W ten sposób 7-letni chłopiec, trafia do Wężewa, z którym zwiąże resztę swojego życia.

Za dach nad głową, musiał pracować w gospodarstwie, które było jednym z większych i bogatszych we wsi. Z początku odpowiadał za wypas gęsi i krów, by z czasem zajmować się obrządkiem inwentarza żywego oraz pracami polowymi.

Uczęszczał do 4-letniej Szkoły Powszechnej która znajdowała się w wiosce, w okolicach stawu, w domu państwa Szczyglaków, tzw. “Domu pod Blachą”. Pilnym uczniem nie był, gdyż obowiązki w gospodarstwie często wygrywały z nauką.

Po wybuchu wojny 16-letni Marian przeżył prawdziwy szok. 4 września, po nocnym zakwaterowaniu w Wężewie, odeszły w stronę Karniewa oddziały polskiej kawalerii. Niedługo po tym, we wsi pojawiły się wojska niemieckie wyposażone w czołgi. Zakwaterowali się w gospodarstwie stryjostwa. Obraz wojsk nieprzyjaciela wywołał w Marianie jednocześnie  wielki szok, jak i zaciekawienie. Dotychczas przyzwyczajony do widoku koni i furmanek, został oszołomiony widokiem stalowych potworów, samochodów i motocykli, co dodatkowo spotęgowane było przyrodzoną fascynacją mechaniką. W późniejszych latach sam składał  i naprawiał różnego typu pojazdy i maszyny.

Wojna pokazała jednak szybko swoje paskudne oblicze i zachwyt dla niemieckiej techniki osłabł równie gwałtownie. Zaczęło się smutne, codzienne życie pod srogą okupacją niemiecką. Prawnie zostaliśmy wcieleni do Prus Wschodnich, w ramach nowo powstałej rejencji ciechanowskiej. W pobliskim Krasnem rezydował gauleiter i nadprezydent całej prowincji – Erich Koch. Będąc polakami, elementem zbędnym, na gospodarstwo stryja nakładane były coraz to nowe podatki, kontrybucje i inne daniny. Efektem tego były częste podróże teścia furmanką z towarami do Ciechanowa, stolicy rejencji

W 1943 roku zawiązała się w Wężewie konspiracja (AK), którą organizował Jan Otłowski, przedwojenny lotnik. Należał do niej Ignacy Ostrowski, który wciągnął bratanka. Młody Marian przenosił meldunki i rozkazy, obserwował wojska niemieckie, gdy bywał na stacji kolejowej w Ciechanowie. Były to drobne rzeczy, ale za nie również można było podpaść okupantowi.  Stryj Mariana w efekcie swoich działań konspiracyjnych, musiał się ukrywać do końca wojny, za główne kryjówkę mając gospodarstwo pana Bedry w lesie helenowskim. Marian po kryjomu dostarczał stryjowi jedzenie, ubrania i inne potrzebne rzeczy. Na jego oczach, żandarmi niemieccy z Krasnego, zastrzelili kolegę o nazwisku Czajka, którego poszukiwano za nielegalne przekroczenie granicy z GG. Latem 1944, gdy Marian był na przymusowej pracy w Ciechanowie, został zatrzymany przez policję niemiecką. Po kilku dniach w areszcie został, z dużą grupą osób, wywieziony na roboty w okolice Różana nad Narwią. Zostali zmuszeni do kopania okopów oraz innych przeszkód terenowych, gdyż ze wschodu zbliżali się sowieci. Zakwaterowano ich w stodołach. Było tam prawdopodobnie  kilka tysięcy, w większości młodych, kobiet i mężczyzn.  W tym tłumie Marian rozpoznał grupę osób z Wężewa i pobliskich miejscowości, postanowił trzymać się z nimi. Całe dnie pracowali przy wykopach, bez względu na pogodę. Jedzenia było mało i było kiepskiej jakości, szybko zapanował głód i choroby. Nocami dokuczały im wszy i zimno. Cały czas byli pilnowani przez strażników, którymi byli młodzi chłopcy lub starsi mężczyźni. Z tym okresem wiąże się historia, która mogła zakończyć się dla Mariana tragicznie.

Pewnego dnia pracowali przy okopach parami, chłopak i dziewczyna. Głód dokuczał im bardzo i Marian postanowił iść do pobliskiej wsi, prosić o jedzenie. Tego dnia pilnował ich strażnik, starszy człowiek pochodzący ze Śląska, który rozumiał i mówił trochę po polsku. Po krótkim wahaniu zgodził się na pomysł Mariana. Gdy teść szukał jedzenia, na jego odcinek przybył konno dowódca. Zainteresował się brakiem chłopaka. Strażnik skłamał że to on wysłał go do wsi. Dowódca, skrzyczawszy strażnika, odjechał. Musiał jednak obserwować ich z daleka, ponieważ gdy Marian wrócił, nieszczęśliwie bez jakiegokolwiek pożywienia, pojawił się ponownie. Zsiadł z konia i krzycząc uderzył  kilkakrotnie wystraszonego chłopca. Marian się przewrócił, ale w jego obronie stanął strażnik.Wówczas dowódca zaczął odpinać kaburę i wyjmować pistolet. Wszystko to widzieli niemieccy czołgiści, którzy stacjonowali nieopodal, a jeden z nich zaczął rozmawiać z dowódcą. Rozmowa szybko przerodziła się w kłótnie, w pewnym momencie czołgista wyjął swój pistolet i strzelił do dowódcy. Zrobiło się duże zamieszanie. Rannego zabrał ambulans, a po czołgistę i strażnika przyjechała żandarmeria. Nie wiadomo co się z nimi stało, ale nie powrócili już na okopy. Marian, poza kilkoma siniakami, wyszedł szczęśliwie z tej opresji. Po zakończeniu pracy przy umocnieniach i okopach pozwolono wszystkim wrócić do ich miejsc zamieszkania.

Na przełomie grudnia 1944 roku, a stycznia 1945 roku, okupanci niemieccy aresztowali jako zakładników mężczyznę z Wężewa i okolicznych miejscowości. Były to osoby samotne, nie posiadające rodzin, często też podejrzewane o działalność konspiracyjną. Wywieziono ich do więzienia w Ciechanowie, na ulicy Śląskiej. Marian, którego spotkałby ten sam los, przebywał w tym czasie poza Wężewem, u swej matki w Krasnosielcu Leśnym. Drugi raz uśmiechnęło się do niego szczęście. Mężczyźni ci zostali zamordowani 17 stycznia w okolicy ratusza w Ciechanowie. Zginął tak między innymi, brat mojego dziadka Władysława – Antoni Zarodkiewicz. Inny kuzyn, Jan Otłowski, dowódca AK w Wężewie, został ciężko ranny. Udało mu się jednak uratować, a sama historia zasługuje na oddzielną opowieść.

17 stycznia Wężewo zostało szczęśliwie wyzwolone, przez tak zwanych oswobodzicieli sowieckich. Jeszcze kilka dni wcześniej kule i pociski gwizdały nad wsią, gdy wycofujące się oddziały  niemieckie wysadzały składy amunicji znajdujące się w pobliskim lesie. W styczniu również rozwiązano AK, a w jej miejsce szybko powstała nowa organizacja – Narodowe Zjednoczenie Wojskowe. Marian został zaprzysiężony już w lutym 1945 roku i pod pseudonimem “Zając” działał w niej do 1948 roku. Wtedy to został zatrzymany i osądzony przez służby bezpieczeństwa w Ciechanowie na ulicy 11 Pułku Ułanów Legionowych (dawniej Świerczewskiego). Był przesłuchiwany przez dwóch funkcjonariuszy UB. których nazwisk nie jestem w stanie obecnie przytoczyć. Był bity po całym ciele. Opowiadał jak przekładano mu drewniany drążek pod kolanami, przywiązywano pod nim ręce i robiono z niego kołyskę, a następnie uderzano po gołych stopach. Sadzano go również na odwróconym stołku. Oprawcy próbowali wymusić na nim zeznania. Najczęstszym pytaniem jakie padało było – “Do jakiej organizacji należysz?” Marian zawsze odpowiadał, że jedyną organizacja do której należał i należy jest Ochotnicza Straż Pożarna.

Pewnie się nigdy nie dowiemy czy uwierzono w jego zeznania, on jednak po około dwóch miesiącach został zwolniony i powrócił do Wężewa. Liczne cierpienia zadane mu podczas pobytu w więzieniu, przyćmiewają jednak chwile grozy które przeżył pewnego ranka. Było jeszcze ciemno, gdy zaczęto wyganiać wszystkich osadzonych z cel. Między więźniami poszła plotka że wywożą ich do lasu na rozstrzelanie. Zapanowała między nimi trwoga i przerażenie. Wszystkich zapakowano do samochodów i konwój ruszył. Zatrzymali się na bocznicy stacji kolejowej, okazało się że byli potrzebni do rozładunku wagonów, a po skończonej pracy wrócili do ubeckiego więzienia.

Marian Ostrowski za udział w zbrojnym podziemiu został mianowany, przez prezydenta Wałęsę w 1992 roku, na stopień podporucznika rezerwy. Otrzymało również odznakę „Weteran Walk o Wolność i Niepodległość Ojczyzny”

Wiosną 1945 roku żołnierze sowieccy, kazali sołtysowi Wężewa wyznaczyć kilka furmanek z końmi i woźnicami, i stawić się o wyznaczonej porze w Ciechanowie. Oprócz Mariana, pojechali Franciszek Grzeszczak, jeden z braci Szczyglaków i kilku innych mężczyzn z okolicy. Okazało się na miejscu, że furmanek zgromadziło się dużo więcej, a zadanie polegało na przetransportowaniu wyposażenia szpitala wojskowego w inne miejsce. Jechali na północ z liczną obstawą żołnierzy sowieckich. Po dwóch dniach dotarli do Olsztyna, gdzie rozładowano ładunek, a następnie nakazano im powrót do domu. Dla bezpieczeństwa trzymali się w większej grupie. Widzieli opustoszałe wioski i miasteczka, gdzie żołnierze sowieccy brali “trofiejną” zdobycz. Sami postanowili również nie wracać z pustymi furmankami. Powędrował więc na wóz Mariana znaleziony rower, części na złożenie kilku kolejnych, maszyna do szycia i wiele innych narzędzi. Każdy zbierał to co go interesowało, byli tez kilkakrotnie zatrzymywani przez patrole sowieckie, ale ich interesował tylko spirytus. Dopiero w Czernicach Borowych, prawie już w domu, zatrzymali ich do rewizji ruscy żołnierze i polscy milicjanci. Po przeszukaniu pozwolili jechać prawie wszystkim, został tylko Marian i jeszcze jeden woźnica z Mosak. Zatrzymano ich na noc w areszcie, rzekomo za przewóz rzeczy zabronionych. Rano, gdy ich wypuszczono, okazało się że ich furmanki są puste, a dodatkowo przy wozie Mariana stoją jakieś dwa obce, zabiedzone konie. Woźnice zaczęli protestować. Kazano im szybko odjeżdżać, gdyż mogą mieć większe nieprzyjemności, a na poparcie tego argumentu jeden z milicjantów wyjął broń. Tak zakończyły się dla Marian przygody z żołnierzami  “bratniej” armii ze wschodu.

W pierwszych latach po wojnie nadal pracował w gospodarstwie stryja. Była straszna bieda, a o pracę gdziekolwiek indziej było bardzo trudno.W styczniu 1954 roku zawarł związek małżeński z Aurelą Kacprzak. Młodzi zamieszkali razem w wynajętym pokoju u państwa Boruckich. Od stryja Ignacego otrzymał działkę pół hektara, naprzeciwko remizy, na której częściowo rósł sad. W tym sadzie, w okresie letnim strażacy organizowali potańcówki, tzw. “majówki”. W obrębie tej działki młodzi małżonkowie zaczęli budować swój dom, który stoi do chwili obecnej. W 1955 roku urodził się syn Stasiu, niestety, prawdopodobnie na skutek komplikacji po porodzie, wkrótce zmarł. Na następne dziecko, syna Andrzeja, czekali to 1959 roku. W 1960 urodziła się córka Teresa, a pięć lat później Aldona, moja żona.

Marian zaczął pracować przy układaniu kamieni na drogach, jako brukarz. Była to praca sezonowa. W okresie jesienno-zimowym był pracownikiem kampanijnym pobliskiej cukrowni w Krasińcu. W 1967 roku zaczął pracę w powstałej w sąsiednich Żbikach – Spółdzielni Kółek Rolniczych, jako traktorzysta. W okresie żniw obsługiwał młocarnię napędzaną silnikiem diesla, tak zwany “ES”. W 1988 roku ze względu na stan zdrowia musiał przejść na rentę chorobową.

W kolejnych latach, pomimo pogarszającego się stanu zdrowia, nadal angażował się w życie społeczne Wężewa, a zwłaszcza w działania Ochotniczej Straży Pożarnej, do której przynależał  przez całe dorosłe życie. Zawsze był bardzo aktywnym i zaangażowanym druhem, nie szczędząc wysiłku, chociażby przy budowie istniejącej remizy. Nawet w podeszłym wieku, mimo zakazom, potrafił potajemnie pojawiać się na czuwaniach przy Grobie Pańskim w okresie Wielkanocnym (tzw. stójki), lub na zawodach strażackich. Żona Aurela mówiła, że Straż to jego wielka miłość, z którą nawet ona często przegrywała.

Marian Ostrowski zmarł w wieku 87 lat, 2 marca 2010 roku, w otoczeniu rodziny, pozostawiając po sobie 3 dzieci, 5 wnucząt i 2 prawnucząt. W ten sposób, kończę tę opowieść o prostym człowieku, któremu przyszło żyć w naprawdę trudnych czasach.